"Monte Cornizzolo 2004" - artykuł ukazał się w PLAR 11/2004 str. 48-49
Część organizatorów majowych Polish Paragliding Open 2004 (uznanych jako Paralotniowe Mistrzostwa Polski) w osobach Roberta Zbeli i Magdy Zarzyckiej zachęcona sukcesem frekwencji pilotów oraz szczęściem do pogody postanowiła w tym roku rozegrać drugą edycję zawodów. Tym razem impreza z założenia nie miała rangi mistrzostw, lecz miała nawiązywać do organizowanych od 8 lat przez Roberta – legendarnych już chyba w naszym światku paralotniowym – polskich zawodów na ziemi włoskiej. Przełom lata i jesieni wydaje się być niezłym terminem do rozegrania udanych wyścigów na południu Europy. Organizatorzy za miejsce rywalizacji wybrali malowniczo położone stoki góry Monte Cornizzolo (1240m n.p.m.). Aby znaleźć na mapie rejon, gdzie znajduje się ten masyw górski, należy kierować wzrok na charakterystycznie ukształtowane jeziora rynnowe Lago di Como i Lago di Lecco, które do złudzenia przypominają odwróconą literę „Y” lub jak kto woli odwróconą procę. Rejon ten znajduje się ok. 50km na północ od Mediolanu.
Znaną powszechnie dewizą pilotów paralotniowych, którzy zasmakowali uczestnictwa w rywalizacji jest stwierdzenie, że biorąc udział w zawodach człowiek uczy się dobrego latania kila razy szybciej niż latając rekreacyjnie. Postanowiłem to sprawdzić ponownie. Użyłem słowa ponownie, ponieważ w pierwszej edycji (majowej) jak sama nazwa wskazuje brałem udział w zawodach po raz pierwszy... w życiu. O rezultatach tego doświadczenia za chwilę.
Przejdźmy jednak do wydarzeń. Na oficjalne lądowisko w miejscowości Suello d’Erba, dojechaliśmy wraz z Anetą i Tomkiem późnym wieczorem po udanym trzydniowym rekonesansie, a zarazem treningu w Bassano. Spodziewaliśmy się załapać na miłą paralotniową imprezkę z przeważającym językiem polskim przy tutejszym młodym winku. Tymczasem na usta cisną się słowa z filmu „Seksmisja": „ciemność widzę”. W niedzielny poranek 19 września pod biurem zawodów rozwiązała się zagadka nocnej ciszy. Organizator ogłaszając koniec rejestracji pilotów oznajmił liczebność tylko 12 zawodników (6 Polaków, 4 Słowaków i 2 Holendrów). Wobec 83 pilotów z pierwszej edycji Polish PG Open była nas właściwie garstka.
Na obszernym trawiastym startowisku z południową wystawą, przywitała nas pogoda z niskim podstawami chmur - ok. 300m nad startem. Organizator ogłosił konkurencję typu Speed Run o długości równo 49km z trzema punktami zwrotnymi. A więc trzeba latać. Powietrze o małej przejrzystości i pierwszy lot w nieznanym terenie spowodowały, że lecąc na pierwszy punkt zwrotny miało się wrażenie, że jest on bardzo, bardzo daleko a w rzeczywistości było to zaledwie 8,6km. Pod koniec dnia okazało się, że połowie pilotów nie udało się go jednak osiągnąć. Konkurencję wygrał Słowak Stefan Vyparina, któremu zabrakło 8km do mety. Drugi był Walter Wojciechowski a trzeci Michal Orolin.
Drugi dzień to konkurencja o długości 45,7km typu Race to Goal, tym razem z czterema punktami zwrotnymi. Warunki były jeszcze trudniejsze, powietrze jeszcze bardziej mgliste, a techniczna trasa nie ułatwiała latania. Znowu żadnemu z pilotów nie udało się dotrzeć do mety i znowu najlepszy był sympatyczny Stefan Vyparina, który jednym punktem wyprzedził Orolina i sześcioma punktami trzeciego w tym dniu – swojego brata Petra. Oglądając klasyfikację po dwóch konkurencjach można było odnieść wrażenie, że Słowacy przyjechali na polskie zawody pokazać Polakom jak się powinno latać. Ja nie miałem nic przeciwko takiej lekcji, tym bardziej, że byłem czwarty po dwóch dniach zawodów i jednocześnie pierwszy z Polaków. Jak wspomniałem wcześniej pojechałem na zawody po naukę i w celu sprawdzenia dewizy starych wyjadaczy.
Trzecia konkurencja to 41-kilometrowy Race to Goal z ciekawymi punktami zwrotnymi. Dwa z nich znajdowały się za jeziorem Lago di Garlate. Warunki do latania były kapryśne. Można było się wykręcić najwyżej spośród dotychczasowych lotów, ale niektórzy musieli się wykazywać ogromną cierpliwością, aby odbudowywać utracone metry wysokości. Czyli jak to bywa: raz na górze raz pod… górą. Trzem pilotom Petrowi Vyparinie, Gabrielowi Kanuchowi i Walterowi Wojciechowskiemu do mety zabrakło dosłownie kilkuset metrów.
Prognozy pogodowe na następne dni nie były optymistyczne, co się zresztą później sprawdziło. 22 września (czyli czwartego dnia imprezy) cześć pilotów wjechała na startowisko gdzie przywitał ich silny wiatr z północy. Decyzja mogła być tylko jedna – dzień wolny. Niektórzy piloci zdecydowali się pojechać na niższą górkę, gdzie według zapewnień zaprzyjaźnionego włoskiego instruktora, miały być sprzyjające warunki do latania. Góra wskazana przez niego znajdowała się niedaleko odległego o ok. 50km Bergamo. Jednak dwuipółgodzinna jazda w korkach nie została zakończona pięknymi lotami tylko kilkuminutową zabawą z kapryśnym żagielkiem.
23 września, wobec braku zmian w prognozach pogody, Robert Zbela ogłasza zakończenie zawodów. To rozsądne posunięcie zwarzywszy na skromną liczbę zawodników i coraz mniejsze szanse na latanie. Piloci mogli w ten sposób wybrać inne miejsce do latania, zwiedzanie okolic lub nawet powrót do domu w celach oszczędnościowych.
Dzięki sponsorom organizator mógł zapewnić nagrody rzeczowe dla połowy startującej stawki. Warte podkreślenia jest również to, że piloci latający na rasowych skrzydłach competition nie dali sobie wydrzeć wygranych i piątka z nich uplasowała się na najwyższych lokatach. Pech chciał, że wśród Polaków był tylko jeden śmiałek latający na wyścigówce. Pozostali zgodnie wybrali skrzydła kategorii DHV2 i grzecznie uplasowali się na następnych pozycjach. Jedynym odstępstwem od tej reguły jest ostatni pilot z tabeli.
Pilot | Skrzydło | Kraj |
Gabriel Kanuch | Mac Magus | Słowacja |
Stefan Vyparina | Mac Magus III | Słowacja |
Walter Wojciechowski | UP Targa | Polska |
Peter Vyparina | Mac Magus | Słowacja |
Michal Orolin | Mac Magus | Słowacja |
Sławek Kędziak | Gradient Aspen | Polska |
Ruud Van Der Heyden | Ozone Vulcan | Holandia |
Kacper Kowalski | Nova Aeron | Polska |
Tomek Machałowski | Gradient Aspen | Polska |
Przemek Wajda | Windtech Quarx | Polska |
Marek Mastalerz | Dudek Max | Polska |
Mike Keizer | Gin Boomerang | Holandia |
Podsumowując imprezę, z punktu widzenia coweekendowego pilota z aspiracjami na latanie przelotowe, można stwierdzić, że była udana, choć niedosyt latania pozostaje. Trzy konkurencje to ani dużo ani mało. Jednak, gdy przegląda się relacje z innych tegorocznych zawodów paralotniowych większej lub mniejszej rangi, nie można mieć do losu pretensji. Jaka była pogoda w dobiegającym końca para-sezonie, każdy widział. Co do miejsca rozgrywania tych zawodów, to należy podkreślić bardzo atrakcyjne walory widokowe zarówno ze startowiska, podczas lotu jak i z lądowiska.
Śmiało można polecić to miejsce paralotniarkom i paralotniarzom, których drugie połowy nie pałają chęciami do latania. Przy okazji jako ciekawostkę warto dodać, że podczas tych zawodów latały dwie polskie pary. Panie nie uczestniczyły co prawda w zawodach, ale również latały lub… miały latać. Wracając do walorów to, czyste jeziora zachęcają do kąpieli a piękne krajobrazy mobilizują do górskich spacerów. W promieniu kilkunastu kilometrów można znaleźć kempingi o różnych standardach cenowych. Większość usytuowana jest przy owych czystych jeziorach.
Tak więc, do zobaczenia na następnych paralotniowych imprezach we Włoszech.
© Sław
PS. Więcej zdjęć z tych zawodów znajduje się w Galerii.