Rekord Polski w przelocie otwartym - artykuł ukazał się w PLAR 3/2000 str. 35

W styczniu br. Aeroklub Polski zatwierdził oficjalnie paralotniowy rekord Polski, jest nim przelot otwarty 117 km, wykonany przez Rafała Pachulskiego. Poniżej relacja pilota.

okładka PLAR 67strona 48

Lotnisko w Chrcynnem koło Nasielska zostało wybudowane przez Niemców. W czasie wojny betonowy pas startowy został zbombardowany i jak dotąd nie został odbudowany. Obecnie lotnisko jest używane przez spadochroniarzy, motolotniarzy, motoparalotniarzy i paralotniarzy. Ci ostatni często wykonują stąd długie przeloty. Ja sam wykonałem w lipcu przelot 102 km, z Chrcynna do Wygody k/Łomży. Miałem nadzieję ten wynik poprawić, dlatego nie zgłosiłem go od razu jako rekordu Polski.
Od rana 18 sierpnia 1999 roku była bezchmurna pogoda, komunikaty z meteo zapowiadały wiatr umiarkowany w kierunku północno-wschodnim, podstawy cumulusów na wysokości 1500 m. Około godziny 10.00 zaczęty pojawiać się pierwsze chmurki. Spakowałem z tatą sprzęt i wyruszyliśmy na lotnisko. Na miejsce dotarliśmy przed godzinie 11.00. Janek Sierzputowski (wyciągarkowy) wraz z Lucjanem Gruzielem czekali już na nas. Na dachu hangaru rękaw wskazywał dokładnie kierunek zapowiadany w prognozie. Wyprowadziliśmy wyciągarkę i ustawiliśmy ją wzdłuż lotniska, by mieć możliwość wykonania najwyższych holowań. Przygotowaliśmy wszystko do wykonania startów. Wkrótce na lotnisko przyjechał Sławek Kaczyński z Andrzejem Sosińskim. Po krótkiej naradzie z instruktorem, jako punkt docelowy wybraliśmy Różan. Mój ojciec zadzwonił do Rejonowego Ośrodka Koordynacji Ruchu Lotniczego, by uzyskać pozwolenie na lot w kierunku północno wschodnim. Po chwili oczekiwania dostaliśmy zgodę. Szybko wypełniłem kartę startu i zrobiłem regulaminową fotografię.

Autor przed startem

Rozłożyłem skrzydło i podpiąłem do uprzęży. Po dokładnej kontroli przedstartowej mogłem startować. Ojciec udzielił mi wskazówek jak mam lecieć. O godzinie 11.45 bytem gotowy do lotu. Od paru dni nie było tak pięknej pogody jak dziś. Podszedł do mnie "Sosna", i żartobliwie powiedział: "no młody, masz zrobić setkę, albo wypiszę cię z teamu". Nic nie odpowiedziałem, tylko uśmiechnąłem się. "Sosna" wydał przedstartowe komendy do wyciągarkowego, zapytał czy jestem gotów, i usłyszałem magiczne słowa "jazda! jazda! jazda!". Znalazłem się w powietrzu. Wyczepiłem się na 400 metrach, widok na okolicę przepiękny. Pod moimi nogami zobaczyłem Nasielsk, z tyłu po prawej Warszawę. Zawróciłem by lecieć z wiatrem. Nad polem, gdzie spodziewałem się znaleźć komin, dostałem "kopa", ale w dół i musiałem wkrótce lądować. Czekając na swoją kolej, z ponurą miną obserwowałem starty innych. Wreszcie nadeszła chwila mojego startu. Wystartowałem. Hol miałem na 500 metrów. Od razu usłyszałem "pii, pii, pii". Rozpocząłem kręcenie pierwszego komina. Był bardzo obszerny. Potem zobaczyłem w oddali mojego ojca pod pięknym cumulusem. Wcisnąłem speeda i skierowałem się ku niemu. Gdy już bytem przy kominie ojciec go opuścił i skierował się w kierunku startu. Znalazłem noszenie 3 m/s. Po paru minutach wykręciłem podstawę. Do Pułtuska doleciałem bez większych problemów, tracąc na przeskokach nie więcej niż 300 metrów. Przez radio usłyszałem Lucjana. Poinformował, że wylądował w okolicy Pułtuska. Ja w tym czasie wisiałem nad miastem i nie miałem wokół żadnej chmurki. Wtedy przypomniałem sobie zalecenia instruktora i ruszyłem przed siebie. Patrzyłem na GPS-a, żeby lecieć z największą prędkością względem ziemi. Mimo braku w pobliżu cumulusa usłyszałem pikanie wariometru. Kręciłem ten niewidzialny komin, aż do wysokości 1500 m. Tutaj noszenie się urwało. Wcisnąłem speeda i poleciałem do tworzącej się niedaleko nowej chmurki. Pod coraz szybciej budującym się barankiem wzrastało noszenie: 4, 5, 6 m/s. Gdy wyleciałem spod chmury usłyszałem szelest paralotni i zobaczyłem, że mam tylko sześć napełnionych komór. Jedna strona uprzęży zrobiła się luźna. Energicznie przyhamowałem skrzydło, paralotnia gwałtownie napełniła się i ruszyła do przodu. Przyhamowałem skrzydło i ustabilizowałem lot. Uff! Chwilę dochodziłem do siebie. Spojrzałem na GPS-a obserwując ile mi zostało do celu. Zobaczyłem pięknie położone na skarpie miasto. Zrobiłem zdjęcie. Od Andrzeja Sosińkiego usłyszałem, że znajduje się za Pułtuskiem. Kazał lecieć mi dalej. Nie wiedział tylko jaką miałem wtedy wysokość. Szukałem już miejsca do lądowania, gdy wskazówka na wariometrze drgnęła w dobrą stronę i usłyszałem kojący duszę dźwięk. Noszenie było słabe, ale stałe - 1,5 m/s. Po wykręceniu się na 1000 m przeskoczyłem do następnego baranka z małą utratą wysokości. Noszenia zaczęły słabnąć. Usłyszałem przez radio jak ojciec powiedział, że Sosiński wylądował w Różanie i ma go stamtąd zabrać. Potem będą jechać za mną. Spytał gdzie jestem. 80 kilometrów od Chrcynna! Podałem mu moje aktualne współrzędne i kręciłem kolejne kominy. Wtedy łączność między nami się urwała. W zasięgu ślizgu nie byto widać żadnych cumulusów. W oddali był widoczny piękny szlak baranków, pod którymi mógłbym zrobić kolejne kilometry. Tracąc kolejne metry leciałem do przodu. Na wysokości 400 m zrozumiałem, że nie zdołam znaleźć upragnionego komina. Wypatrywałem miejsca do lądowania. Domy stawały się coraz większe. Widać było ludzi na podwórkach, rolników pracujących na polach. Zniżałem się coraz bardziej, straciłem nadzieję na dalszy lot. Rzuciło mną na prawo i wariometr zaczął piszczeć. Zaciągnąłem lewą sterówkę i do góry. Nade mną pojawił się piękny baranek. Odzyskałem wysokość i skierowałem się w kierunku szlaku cumulusów. Ale piękny szlaczek zaczął się rozpadać. Wokół nie było widać więcej chmurek. W tylnej kieszeni uprzęży odezwał się telefon. Zadzwonił 3 razy i zamilkł. Spojrzałem na GPS-a, a tam magiczna liczba 100 kilometrów. Po lewej Ostrołęka, pode mną Narew, a po prawej bagna. Końcówkę lotu wykonałem "po doskonałości", niekiedy wchodząc na minimalne noszenia rzędu 0,1 - 0,2 m/s.

Mapka

Wykonuję ostatnie zdjęcia i po 4 godzinach cudownej podniebnej przygody ląduję w Bronowie. Przeleciałem 117 kilometrów. Jest to mój życiowy rekord.

© Rafał Pachulski

Autor (ur. 1983) uzyskał licencję "L" w 1997 r, "A pełne" w grudniu 1999 roku. Łącznie ma na swym koncie ponad 300 km przelotów. Lata na paralotni Gradient Esprit. W MP'99 na Monte Grappa zajął 14 miejsce. Jest zwycięzcą Paralotniowego Pucharu Przelotów '99.