"Wrzesień w Capaccio" - artykuł ukazał się w PLAR 3/2002 str. 36-37
Wrzesień to pora, gdy w Polsce wykorzystuje się resztki termiki by nasycić oczy i duszę widokami, na które przyjdzie czekać przez blisko pół roku. Ale tak nie musi być. Jest przecież wiele miejsc do spędzenia o tej porze latających wakacji. My odkryliśmy takie miejsce w Campanii na południu Włoch.
Campania to region przyjazny turystom. Południe Włoch jest zdecydowanie tańsze niż znane kurorty, zaś bezpośrednie sąsiedztwo Wezuwiusza, Pompeje, Neapol i fantastyczne wybrzeże Amalfi gwarantują ciekawe zajęcie na wypadek niepogody. Wpływ na wybór miejsca wakacji miała także nielotna rodzina. O tamtejszych miejscach do latania nie wiedzieliśmy nic. Stwierdziłem tylko, że w każdym razie - góry są.
Dostępne opisy niestety nie zawierały żadnych informacji na temat możliwości para-latania w opisywanym regionie. Co gorsza, przedstawiciele organizacji Volo Libero także mieli problem z zaspokojeniem mojej ciekawości. Potęga internetu jest jednak niezmierzona! W odpowiedzi na którąś z kolei prośbę o informację otrzymałem niezwykle treściwy mail: latają tam w miejscowości Capaccio. Nic więcej nie wiem.
No nareszcie! Rzut oka na mapę. Małe miasteczko jakich setki na południu Europy. Przyklejone do zbocza góry i w dodatku zaledwie 10 km od Agropoli, które miało być naszą bazą wypadową.
Po przyjeździe na miejsce i wstępnym rozeznaniu nadszedł w końcu czas na eksplorację pobliskich wzniesień. Capaccio wita. Capaccio żegna. Dwie tablice ustawione w odległości 1 km od siebie byłyby widoczne jednocześnie, gdyby nie zakręt. Niestety w powietrzu ani śladu glajta mimo wzorcowej pogody.
Monte Soprano i Monte Vesole
Długi na blisko 10 km masyw Monte Soprano oddzielony od morza szachownicą pól wznosi się majestatycznie do wysokości 1080 m npm. i dalej kończy się szczytem Monte Vesole (1210 m npm.). Naprawdę trudno tę górę przegapić. Łopoczące na wietrze kolorowe chorągiewki informują, że wiatr wieje z jedynie słusznego kierunku. Skaliste zbocza są poprzerastane kolczastymi krzewami, częściowo zwęglonymi po przejściu pożaru. Wygląda ciekawie. Jest! Znajomy kształt na tle żółtych skał rozwiewa wszelkie wątpliwości co do oceny miejsca i warunków. Pozostało już tylko w pobliskiej pizzerii spytać o drogę.
Zakaz ruchu - taki znak ukazał się moim oczom na ostatniej prostej wiodącej do startowiska, Trzeba było naruszyć przepis aby przekonać się, ze piloci oraz wierni odwiedzający pobliskie Sanktuarium robią to nagminnie parkując auta na asfaltowej drodze w odległości zaledwie 5 metrów od wyłożonego sztuczną trawą startowiska, które z racji dużego nachylenia i wszechobecnych krzewów może pomieścić tylko 1 skrzydło. Niestety po dwóch dniach zielone wykładziny znikły bezpowrotnie.
Start z wysokości 180 m npm. można określić jako średnio trudny. W zasadzie nie ma miejsca na pomyłkę, bo poniżej znajdują się duże kamienie i stromizna. W grę wchodzi jedynie start alpejski. Jednak po postawieniu skrzydła dzięki bryzie natychmiast znajdujemy się w powietrzu a vario wesołym pikaniem informuje, że jeśli zapomnieliśmy załatwić na ziemi polrzebę to... gapy z nas.
Nosi wszędzie
Słońce zaczyna wygrzewać południowo-zachodnie zbocze od 11:00. Najsilniejsza termika jest między 13:00 a 15:00 chociaż wcale nie wyklucza to lotów. Trzeba jednak mieć się na baczności pamiętając o aktywnym pilotażu. Usytuowanie masywu daje możliwość latania termicznego oraz żaglowego. Miejscowi piloci wybierają się często na 20-kilometrowe przeloty, głównie po trójkącie, którego wierzchołki wyznaczają pobliskie wzniesienia. Góra jest także bardzo lubiana przez lotniarzy, przyjeżdżających z oddalonych nawet o 200 km miejscowości. Do ich dyspozycji jest drugie, szkolnie łatwe, większe i wyżej położone startowisko, na którym i paralotniarze są częstymi gośćmi.
Latać można do zachodu słońca dobierając wysokość lotu według własnego uznania. Po dłuższej zabawie z wiatrem na wysokościach ok. 1000 m spokojnie zlatujemy niżej aby się ogrzać, pomachać turystom na dole, zajrzeć do Sanktuarium lub podglądać gniazdujące na skalnych półkach skrzydlate drapieżniki.
Następnie wskakując na niesiony bryzą bąbelek jedziemy windą kilkaset metrów do góry bez żadnego dokręcania. Gdy znudzi nam się taka jazda bawimy się w esowanie, centrowanie albo odlatujemy gdzieś dalej pooglądać z góry pasące się na płaskim szczycie kozy - słowem "róbta co chceta". Nastrój doskonałej zabawy udziela się zwłaszcza w niedziele, gdy parking przy kościele szczelnie wypełniają wierni podziwiający zmagania pilotów z wiatrem. Glajciarze pozują do zdjęć wykorzystując zjawisko zwane przez Włochów "termodynamiką". To połączenie morskiej bryzy z termiką daje gwarancję doskonałej zabawy w powietrzu, ale także pozwala trenować niemal w nieskończoność centrowanie noszeń.
Bezpieczeństwo
W tygodniu spotyka się na startowisku niewielu pilotów. Często lata się w pojedynkę lub w jednoosobowym towarzystwie. Góra ożywia się natomiast w weekendy, gdy w powietrze wzbijają się dziesiątki kolorowych skrzydeł i lotni. Mimo to nie odczuwa się w powietrzu tłoku. Charakterystyczny dla Włochów bałagan przyjmuje uporządkowaną formę i mimo bardzo liberalnie traktowanych przepisów mamy do czynienia z wzorową współpracą wszystkich użytkowników przestrzeni powietrznej.
Lądowisko
Plama zieleni na wysuszonej słońcem ziemi jest bardzo dobrze widoczna zaraz po starcie. Zadbana, krótko przystrzyżona trawa ułatwia składanie skrzydła. Mimo sporego (100x100 m) lądowiska piloci zaraz po wylądowaniu odchodzą na skraj i tam składają sprzęt. W odległości kilkudziesięciu metrów lądują na podobnym trawniku lotnie. Lądowanie na okolicznych polach, jakkolwiek dopuszczalne, może być niebezpieczne dla zdrowia i portfela z uwagi na powszechnie stosowane instalacje do nawadniania.
Na miejscu oczywiście znajduje się mała knajpka, w której po locie można napić się zimnego piwa lub coś zjeść. Pełna rekreacja.
Jeżeli zostawiliśmy auto na górze wystarczy zwrócić się po pomoc do pierwszego napotkanego pilota, który chętnie podwiezie po samochód. Często sami proponują transport i to czasem w niekonwencjonalny sposób. Pewnego razu zostałem zawieziony na górę (wraz z glajtem!) 30-lelnią Vespą. Podróż trwała ok. 10 minut.
Warunki do latania występują w Capaccio praktycznie przez cały rok. Jednak zimą, gdy temperatura spada do 10-15 stopni nikomu nie chce się marznąć w powietrzu i na 3 miesiące góra pustoszeje by pod koniec lutego rozpoczynać sezon od nowa. Według informacji uzyskanych od miejscowych pilotów wylatanie w sezonie 150 godzin jest zjawiskiem dość powszechnym. To wyjaśnia dlaczego większość z nich ma wyblakłe od słońca uprzęże, a i skrzydła nie są tak intensywnie zabarwione jak w naszych szerokościach geograficznych.
Pomysł wyjazdu we wrześniu okazał się strzałem w dziesiątkę. Przez dwa tygodnie temperatura nic spadła poniżej 25 stopni oscylując raczej w okolicach trzydziestki a wiatr od morza przyjemnie łagodził wpływ promieni słonecznych. Szkoda tylko, że dni były już dość krótkie. Za to ok. 19:00 można było podziwiać z powietrza przepiękne zachody słońca znikającego na 12 godzin gdzieś w morzu. Wrzesień to także koniec sezonu. Cichnie wakacyjny gwar, spadają i tak dość przystępne ceny. Dwie osoby poradzą sobie za 50 zł dziennie nie narzekając na głód i pragnienie. Fani restauracji muszą tę kwotę podwoić.
Baza noclegowa jest bardzo rozwinięta; od pustych o tej porze kempingów, przez kwatery, rezydencje, po porządne hotele - każdy znajdzie coś dla siebie.
Dojazd autem na miejsce zajmuje dwa dni. Fakt, jest to dość daleko - by tam dojechać pokonaliśmy ponad 2000 km. Warto jednak zdecydować się na wyprawę samochodem (najlepiej wyposażonym w klimatyzację), gdyż oprócz fantastycznego latania Campania skrywa wiele ciekawych zakątków, o których nie wspominają przewodniki a autobusy wycieczkowe są zbyt duże by do nich dotrzeć.
© Tomo