Jarosław Paluch w teamie od lutego 2002.

Yaretzky zginął w wypadku samochodowym podczas powrotu z latania na hałdzie pod Bełchatowem 10 sierpnia 2003 ok. godz. 19:30.

Yaretzky

Team rohacka.pl o Yaretzky'm:

  • W pamięci utkwiło mi jego militarne poczucie humoru i straszenie napalmem :-)
  • Fajny gość.
  • "Uważaj jesteś na mojej dwunastej - mam Cię na celowniku".
  • Bałaganiarz. Miał jednak coś co przydałoby się każdemu. Umiał się cieszyć z błahostek. Czerpał z nich energię do życia. Zachód słońca widziany z okna jego mieszkania przy Odyńca wprawiał go w zachwyt, którym umiał zarazić tych, którzy byli w pobliżu.

Dla naszych gości/czytelników, którzy nie znali Yaretzky'ego lub jeśli go znali - chcieliby sobie przypomnieć jakiego rodzaju poczuciem humoru dysponował Jarek, poniżej zamieściliśmy kilka tekstów jego autorstwa wysłanych na paralotniową grupę dyskusyjną.
Właściwie dwa z nich (opatrzone komentarzem "długie") mogłyby stanowić samodzielne artykuły, które zamieszczamy w dziale Czytelnia, ale żeby za dużo nie klikać postanowiliśmy jednak umieścić je tutaj. Pisownia oryginalna (czyli bez korekty błędów i polskiej czcionki).

Wysłany 20 czerwca 2000 15:30:58

"Pisze na liste, zeby sie pochwalic wszem i wobec tym, iz udalo mi sie wykonac pierwszy powazniejszy (dla mnie) przelot. YES ! YES! YES!!! Chodze teraz dumny i blady zadzierajac nos do gory ;) A na powaznie:
... Data: 18-06-2000 (niedziela)
Godzina: ok. 16:15 (zegarka nie posiadam programowo)
Miejsce startu: Chrcynno
Ladowisko: ul. Plochocinska 161 rog Kobialki :) (jest to kawalek za Rembelszczyzna jadac na Bialoleke)
Odleglosc: 23 km (z mapy)
czas lotu: 57 minut
max. wysokosc: 1405 m ponad miejsce startu
przewyzszenie: 1010 m
max opadanie: ~3.7 m/s
Wiatr: ok 4 m/s NEN do NE
Paralotnia: Perche Vector L (95-130 kg, DHV 1-2)
Masa startowa: 115 kg
Pilot: Jarek Paluch
Licencja: L + H :)

OPIS:

JOHNNY W.

Poprzedni start byl do niczego. Duszenie, duszenie, duszenie ... A na niebie takie piekne szlaki cumulusikow ... Teraz pewnie tez nic z tego nie wyjdzie, taki juz moj fart. Kurtke brac? Eeee... w T-shircie i koszuli flanelowej jest cieplo a wyzej i tak pewnie nie polece. Co tu duzo mowic - cienki bolek jeszcze ze mnie jesli chodzi o centrowanie kominow. Nie biore. Skrzydlo rozlozone, uprzaz ok, reszta majdanu na miejscu, sprawdzona i dziala, hol podpiety, no to FRU GO !!! Dwa kroki i .... kontrola skrzydła jestem w powietrzu hol idzie rowno vario spiewa ide w gore lekko buja kontrola skrzydla jest OK ide prosto za lina na wyciagarke jest spokojnie KOP W GORE ??? KOMIN ??? Nieee... takich zwierzat nie ma... vario wali serie dzwiekow jak z kaemu, Lulek luzuje line, KURCZE KOMIN !!! Nisko, 250 m. Cierpliwosci ... Przeszedl za mnie. Wyczepiam sie na 395m, zwrot o 180 stopni, speed i GONIC SKURCZYBYKA !!! Jest, ale chyba nie ten. Od 1 do 1.5 w gore. Dobrze jest. kraze spokojne nad lotniskiem. Andrzej Ramza wola przez radio zebym uwazal na klienta ktory sie wlasnie holuje na trasie mojego lotu. Zmieniam kurs, wypadam z komina, mam jakies 450 m. Speed i lece z wiatrem lekko na skos w prawo od jego kierunku. Moze ta chmurka mnie przytuli ? Pieszczoszka. Przytulila. 2m/s w gore. Rowno bez szarpania - po prostu marzenie. Mam jakies 700 metrow. No no, tak wysoko jescze nie bylem. Widoki rewelacyjne. Nawet ten Palac Kultury nie jest taki duzy... Z mojej prawe strony i ciut powyzej ktos na bialym skrzydle kreci kominek az milo popatrzec. Szybciej idze w gore, ale ja trzymam się swojego kominka - bede sie martwil jak sie skonczy. Z lewej poniżej czerwony Freex tez cos podlapal. Milo sie leci w towarzystwie, tylko trzeba ciut bardziej sie rozgladac, zeby przez nieuwage komus nie wmeldowac sie w skrzydlo. 950 m. Rewelacja. Kominek zaczyna lekko zdychac albo to j az niego wypadlem. Przy moim doswiadczenu pewnie to drugie :) Czas zmienic miejsce. Lece pod biale skrzydelko i zaczynam krazyc w tym samym kierunku. 2 do 3 m/s w gore. Przy okazji rozgladam sie gdzie mnie zanioslo. Zapora w Debe ?! Bosko !!! A vario pikpikpikpik.... :) To lubie. Tylko wieje jak cholera a ja nie mam kurtki ... Dobrze ze mam chociaz rekawiczki. FreeX gdzies zniknal, bialy z lewej ponizej bawi sie klapami, a ja w gore mociumpanie !!! 1320 m. Yahoooooo!!!! Po raz pierwszy wykrecilem kilometr ponad start !!! No to za rzeke !!! Wyskakuje z komina, lece ponad zapore. Nad lasem buuuuuuuuu.... 3.5 m/s w dol... speed i uciekac stad. Miotam sie w prawo i lewo pod rozne chmurki i .... nic. 800m. Ujdzie. 600m. Hmmm... pode mna las, z przodu po lewej Wieliszew, ladne pola i zachecajace linie wysokiego napiecia. Buuuuuu.... 400 m. Przeskocze nad skrzyzowaniem moze zlapie cos od tych pol. Buuuuu.... 300 m. Chyba finisz. Szklarnie, druty czy owies ? Wybieram owies. Buuuuu .... 250m Dolatuje i pikpikpikpikpik !!! 2m/s w gore !!! 300m. ... 400 ... 600... idze rowno. Opppsss siada... speed i ... 3.7 m/s ... w dol. 500m. Nie dam sie. Zimno jak diabli. Cieply podmuch.... Skad ?! LUP !!! od 4.5 do 5m/s w gore !!! Dokrecam i jazda !!! Wio siwki ! Krece do gory, ide z wiatrem. Zostawiam po lewej stronie Zegrze (ta niebieska chusta do nosa to Zalew ? Niemozliwe, z ziemi wydaje się wiekszy). Ide ciagle w gore. Co prawda znowu "tylko" 2.5 m/s ale jakos przezyje ;)

1200 m. Dobrze ale ziiiiiimno... 1350m. Z lewej strony "smignal" Nieporet. Pode mna coraz wiecej zabudowan i drutow oraz kanalek (Zeranski ?) Przede mna coraz blizej miasto. Duze. Krakow ? Niestety nie. A bylby ladny przelot :) Tarchomin jak na dloni, w dali widac praktycznie cala Warszawe, rzut oka na vario. 1405 m. Ponad kilometr przewyzszenia !! YAhooo !!! Dre sie jak wariat i strasze chmury. Chyba trzeba konczyc. Jak polece nad miasto to moze byc z tego niezla awantura, w dodatku zimno mi i trzesie mnie piekielnie, a poza tym i tak zgubilem komin i mam 1.1 do 2m/s w dol :) Z prawej jakies 1000 m nade mna rzezbi jakis szybowiec. Temu to przynajmniej cieplo w kabinie. Gdybym nie byl taki niedowiarek ... Echhhh... szkoda gadac. Ale i tak sukces rozgrzewa ;) Lece wzdluz jakiejs drogi, obok niej biegnie kanalek, przy kanalku zapraszaja slupy wysokiego napiecia... nie, dziekuje. Mam 300 m wysokosci, zaczynam rozgladac sie za czyms do ladowania. Lekko z prawej kilka poletek, drzewa i mala laczka. Jak milo ze ktos ja specjalnie dla nie skosil. Melduje chlopakom przez radio ze mam zamiar ladowac. umawiamu sie na laczosc przez przemiennik. Wytracam wysokosc w paru glebokich zakretach nad kilkoma domkami jednorodzinnymi, nadlatuje na laczke, wysuwam podwozie i stoje na ziemi. Na zadnich lapach, bez wywrotki !!! Niesamowite ;) Cisza. Cieplo. Spokoj. Co jest ? Nie ma tlumow z kwiatami ? Nie ma fotoreporterow ? Ani dzieciarni zadnej senasacji ? A ja nawet mam dlugopis i moglbym rozdawac autografy ... Trudno. Zglaszam sie do Rafala przez przemiennik. Podaje ze jestem zdrow i caly i ze zadzwonie jak zloze skrzydlo i dowiem sie gdzie dokladnie jestem. OK. graty pozbierane do plecaka (zawsze mam go w kieszeni na balast), no to wor na plecy i jazda. przechodze obok domow. Nic dziwnego, ze tak cicho - dopiero sie buduja. A niedziele malo kto pracuje - szczegolnie na budowach. Wychodze na droge i od razu natykam sie na dwoch miejscowych "smakoszy przewleklych". Mowia mi ze wyladowalem kawalek za Rembelszczyzna i namawiaja zebym jechal do Nieporetu na piwo. Dziekuje, na razie jestem nabuzowany lotem i nie mam ochoty. Ide z nimi na przystanek. Linia 705, obszar miejski, a jakze :) Naprzeciwko adres: Plochocinska 161. Dzwonie do Tomka Machalowskiego. Chwale sie przelotem. Mowi ze bedzie za pol godziny i ze jestem p... farciarz. Siadam na lawce. Jestem sam. Autobus odjechal przed chwila. Patrze na chmury i usmiecham sie do siebie. Udal mi sie ten dzien....

Podjezdza Tomek. Pakuje graty, wsiadam. Patrze na Tomka:
- To co ? Opijamy w srode ?
- :)))
- To ja stawiam. Butelke "Jasia"

I stad ten tytul ...

Yaretzky"

»Na pl.rec.paralotnie można się zapoznać z oryginałem.«

Wysłany 5 czerwca 2001 16:33:49 w odpowiedzi na stęsknionego za lataniem Tomka, który napisał "To co ja mam powiedziec skoro mój nowy Carbon dostaje od dwóch tygodni zmarszczek w plecaku...???"

"Zmarszczki jak zmarszczki. Ja przy okazji porzadkow postawilem swój szpej kolo okna i o musialem potem walczyc o zycie - jak zobaczyl pogode to malo plecaka nie rozwalil, tak probowal sie wyrwac na zewnatrz. Dopiero po kilkunastominutowej walce i spacyfikowaniu rozbestwionego glajta za pomoca poprzeczki speeda, kopniakow i slow ogolnie uznawanych za obrazliwe udalo mi sie go poskromic. Ale i tak moj Vectorek powarkuje i szczerzy wloty kiedy sie zblizam ... Jak w sobote nie dokarmie go jakims sensownym przewyzszeniem to nie mam zycia.... zadusi mnie w nocy linkami jak nic :)

Yaretzky"

»Na pl.rec.paralotnie można się zapoznać z oryginałem.«

Wysłany 12 sierpnia 2001 22:27:37

"Warunki: Wiatr początkowo północno-zachodni, potem zmienny, wykręcający na południowy zachód, podmuchy do 4 m/s, czasami totalna cisza. Zachmurzenie ok. 4/8, dosć wysoka podstawa, żeby się zabrać potrzebny był wysoki hol, dużo szczęscia i umiejętnosci :)
Data: 12 sierpnia 2001
Czas: ok. godz 16:15
Miejsce: Chrcynno
Pilot: Yaretzky
Skrzydło: Perche Vector L DHV 1-2 30.5m2 (2-gi sezon na tym skrzydle)
Kask: Insider
Uprząż: Dynamic Sport Compact
Nalot: ok.23 godz.
Licencja: L + H
Dowiadczenie: głównie niziny (wyciągarka), trochę w Bieszczadach, ciut Szczyrk i Alpy.

Opis:
Ze wględu na wagę (103 kg bez butów) i duzą powierzchnię skrzydła hole zauważalnie niższe niż u innych pilotów. Wskutek tego loty zamieniały się w uciekanie po wyczepieniu z duszeń (max. 4.2 m/s w dół po wyczepieniu) i rzeźbę w zerkach. Ostatni, czwarty hol na wys. ok. 390 m nad start. Podczas holu wiatr 30 stopni z lewej, ok 2-3 m/sek. Po pokręceniu się nad lotniskiem podejscie do lądowania pod wiatr. Wytracałem wysokosć w zakrętach. Na wysokosci ok 50 m zorientowałem się, że wiatrowskaz wisi bezwładnie, a ja przesmaruję nieźle miejsce które wybrałem do lądowania. Nie żeby był to wielki problem - miałem przed sobą jeszcze ok 1000 m pasa. Jednak zagrała ambicja i chęć wylądowania "na punkt" - przecież nie zawsze będę miał do dyspozycji 1.5 km kwadratowego do posadzenia tyłka. Ćwiczyć trzeba ;) Założyłem więc klapy. Dane klapy w danym skrzydle wymagają energiczego, dwukrotnego "trzepnięcia" do wyjscia. Co smieszniejsze, klapa która założy się podczas latania "sama" wychodzi praktycznie od razu i bez żadnych perturbacji. Ponieważ ćwiczyłem taki manewr podczas podejscia do lądowania już wielokrotnie, nie był to dla mnie żaden problem. Na wysokosci ok. 10-15 m wystawiłem "podwozie" i miałem już wytrzepać klapy, kiedy zorienowałem się, że za mocno wytracam wysokosć i lecę za szybko. Strzeliłem dwukrotnie sterówkami i zaciągnąłem je energicznie,(bez przeciągania skrzydła), klapy wyszły, ale było już za późno. Brak wiatru od czoła i lekko przeważone skrzydło dały mi zbyt dużą prędkosc postępową, a klapy (prawdopodobnie wraz z duszeniem które mnie dopadło) załatwiły ciekawą prędkosć opadania (na variu 4.5 m/sek). Wypadkowa była więc niezła :) Zdążyłem wydać tylko tradycyjny okrzyk zaskoczonego paralotniarza, cytuję: "O K........!!!" i przywaliłem w glebę. Nogami. Idealnie w TWARDY kawałek wyjeżdżonej samochodami łysej koleiny o szerokosci 0.5 m. Tuż obok miejsca gdzie miałem zamiar wylądować. Metr w jedną lub w drugą i miałbym pod sobą grubą MIĘKKĄ trawę. Lewa nóżka zawinęła mi się na małym dołku, kolanko zwinęło się bolesnie, chrupnęło, zabolało, straciłem równowagę i fiknąłem koziołka. Uderzyłem prawą przednią stroną kasku w Matkę-Ziemię (taka jej mać) i zaległem bez tchu, obolały, i wsciekły. Kask okazał się OK, noga mniej – kolano bolało jak diabli. Nie mogłem wstać. Zaraz zbiegli się bracia (i siostry) glajciarze i zaczęli mnie ratować. Błyskawicznie rozebrali mnie z uprzęży, kasku i elektroniki, ale kiedy zorientowali się, że żyję, od razu wszystko oddali ;) A na poważnie - bardzo dziękuję wszystkim ratownikom którzy zareagowali tak spontanicznie i szybko. Min. będący tam Jaro wezwał karetkę która przyjechała jak na polskie warunki (teren, niedziela) bardzo szybko. Zapakowano mnie do karetki(full bajer, erka,klima, barek, tlen- żaden polonez), a mój sprzęt do mojego samochodu (za co jestem podwójnie wdzięczny) i zaczęto transport moich niedoszłych zwłok do szpitala w Pułtusku. Za karetką w mojej "limuzynie" jechał Artur Kaszak, który odtransportował mnie potem ze szpitala z powrotem na lotnisko. Co prawda w połowie drogi do karetki przyszło wezwanie, że jakis "smakosz przewlekły" zatrzymany na komendzie w Nasielsku dostał padaczki alkoholowej i przesadzili mnie do Artura, powierzajac mu dalszy transport. Generalnie mieli rację. Mnie by się raczej nie pogorszyło, a facet mógł zejsć. W szpitalu błyskawicznie zrobili przeswietlenie, stwierdzili że to nic poważnego, założyli okład z Altacetu, kazali zmieniać i leżeć i wysłali do diabła. Żadnych srodków przeciwbólowych, żadnych recept. W sumie nie konalem z bólu:) Po mnie i mój samochód przyjechał na lotnisko kumpel z żoną i odtransportowali całosć do domu.

Skutki: Skręcone lewe kolano, problemy z chodzeniem, opuchlizna wielkosci Zeppelina. Innych obrażeń brak (oprócz wq..ia). Jutro wiozą mnie do innego lekarza (wraz ze zdjęciami rentgenowskimi które dostałem) i czekam na potwierdzenie diagnozy - z kolankiem nie ma żartów. 25-go miałem jechać na Słowację robić Aogr. Wq.....ie do kwadratu. Raczej nici z wyjazdu.

Wnioski: Trochę pecha, niekontrolowanie na bieżąco warunków na lądowisku, zbyt duża pewnosć siebie, lądowanie na siłę w wybranym miejscu kiedy spokojnie można było przelecieć jeszcze te parę metrów. MYSLEĆ, K.... MYSLEĆ !!! To nie boli. A kolano jak najbardziej.

Czekam teraz z utęsknieniem na potwierdzenie diagnozy (trzymajcie kciuki). Jeszcze raz wielkie podziękowania dla wszystkich którzy mi pomagali, mam nadzieję, że zrewanżuję się choć po częsci "przelewem" ;) A latać i tak dalej będę - tylko po pewnej przerwie.

Yaretzky

PS.: Będę miał fotkę jak leżę na ziemi trzymając się za kolano i wykrzywiam okrutnie pyszczydło "
»Na pl.rec.paralotnie można się zapoznać z oryginałem.«

Wysłany 13 września 2001 16:19:33

"Drodzy państwo !!! Objawił się nam nowy filantrop i sponsor jakże nam drogiego sportu paralotniowego. Mówię tu o niejakim Jarosławie M. występującym pod cieszącym ucho, dżwięcznym acz krótkim przydomkiem "jaro". Otóż wyobrażcie sobie Państwo, że ten człek bezecny postanowił mi sprzedać kontener przedni na zapas, znanej firmy SupAir. Dany kontener dostarczył, instrukcji udzielił i o zgrozo PIENIĘDZY NIE WZIĄŁ !!! Kierując się odruchem szlachetnym (całkowicie zresztą niepotrzebnym, następnym razem się poprawię, obiecuję) napisałem doń maila, a potem drugiego aby dług uregulować i rzecz zakończyć. Dana wymiana handlowa zdarzyła się 12 sierpnia br. czyli równi miesiąc temu i nic... cisza ....

Dlatego apeluję na forum publicznym:
Jaro, czy ty zawsze tak rozdajesz dobra materialne i nie bierzesz zapłaty ? Mam szczery i poważny zamiar zapłacić ci za ten kontener na zapas, piszę maile, wystaję pod oknami, daję ogłoszenia na całą stronę do Timesa, Wampa i Catsa, a ty nic ? Na koń nie siadasz, szabli nie chwytasz ?

A przy okazji piwa bym się napił na mieście, bo w domu cholery dostaję (cały czas chodzę o kulach) Odezwij się, telefon podawałem ci na priv.

pozdrawiam wszystkich filantropów
Yaretzky"
»Na pl.rec.paralotnie można się zapoznać z oryginałem.«

Yaretzky

tu znajduje się smutny komunikat o śmierci naszego kolegi.